Z
kuchni, do jego nozdrzy dochodził zapach świeżych naleśników, robionych przez
jego rodzicielkę. Na polu spochmurniało, a nawet szykowała się jakaś burza.
Wolnym krokiem przemierzył cały pokój i podszedł do okna. Zamglonym wzrokiem
spojrzał na ruchliwą ulicę, gdy po chwili z hukiem zasunął rolety. Oddychał
powoli i miarowo, jednak lewą ręką ściskał raz po raz skrawek swojej zielonej
koszulki. Parę godzin temu wyśmiał Andreasa, kiedy ten opowiadał mu, że widział
Emily. On w to nie wierzył, był pewien, że blondynowi się przewidziało, aczkolwiek
teraz każdy jego mięsień drgał z bólu i ze zdenerwowania.
-Tom,
proszę nakryj do stołu.
-Oczywiście.-
mruknął, jednak nie ruszył się z miejsca.
-Co
tam u Andreasa? Miło spędziliście dzień?- zapytała wchodząc do pokoju z tacą.
-Powiedział
mi, że widział dzisiaj rano na mieście Emily..- zaśmiał się ironicznie, po czym
schował twarz w dłoniach słysząc jedynie dźwięk rozbitego szkła tuż obok.
Podskoczył momentalnie i spojrzał na matkę. Odcień jej twarzy zlewał się z
białą ścianą tuż za nią. Z sekundy na sekundę serce zatłukło mu się mocniej.-
Mamo…?- wychrypiał i z łzami w oczach, przekręcił głową.
*
-Ej, ale fajny jest? W sumie to lekarz, to musi być fajny!
-Ej, ale fajny jest? W sumie to lekarz, to musi być fajny!
-Lauren
proszę..
-No
ale ja tez proszę, opowiedz mi o nim.
-Jest
fajny.
-Fajny?
I tylko tyle?
-Nie
znam się na chłopcach, a poza tym przecież wyglądu ci nie opiszę.
-Wiem.
Ale jaki ma głos?
-Męski.
-Mmm..
-Lauren!
-No
okej, okej. Przecież wiem, że jest twój.
-Nigdy
tak nie powiedziałam.
-Dlaczego?
Dlaczego masz być sama? Kaulitza zostawiłaś, to pewnie go już nie kochałaś. Nie
widzę jakichkolwiek przeszkód, abyś nie mogła cieszyć się życiem.- zaśmiała
się, czekając na jakąkolwiek jej reakcję.
-Na
ślepaka?
-Ty
to powiedziałaś.
-Taka
jest prawda.
-Prawda
jest taka Emily, że odcięłaś się od świata. Bezsensu użalasz się nas sobą nie
robiąc nic, aby coś zmienić. Zrobiła się z ciebie cholerna egoistka!
-Jestem
ślepa, jak mam żyć? Mam wystawiać się na pośmiewisko?
-Nie
wiem czy wiesz, ale takich ludzi jest mnóstwo na świecie i jakoś dają radę. Nie
załamują się, tylko walczą aby każdy kolejny dzień był lepszy od poprzedniego.
-Nic
nie rozumiesz..
-Rozumiem
wszystko. Ślepota to nie śmierć, to tylko choroba, którą można przezwyciężyć
lub przynajmniej z nią normalnie żyć.
-Normalnie?-
krzyknęła drwiąco-W jakim znaczeniu, normalnie? Ciemność, widzę tylko
ciemność…- ponowiła-Sam dotyk i smak, to nie życie..
-Jest
jeszcze uczucie.- podeszła cichutko do niej i mocno przytuliła-To, że jedno się
skończyło, nie oznacza, że nie może być drugiego.
-Tyle,
że nic się jeszcze nie skończyło.
‘Za tą miłość płaciłem najwyższą cenę,
jednak jej uśmiech co rano, wynagradzał mi moje bankructwo emocjonalne.
*
-Widziałam
ją tylko raz, kiedyś tam, jak byłam na zakupach, to przypadkowo spotkałam ją na
mieście. Nie zamieniłyśmy ani jednego słowa, poza grzecznym powitaniem.-
mamrotała, wiedząc że jej policzki palą się od kłamstw, którymi karmiła teraz
swojego syna.
-Jak
mogłaś mi nie powiedzieć?
-To
było jeszcze przed Twoim listem. Nie wiedziałam jakie były przyczyny Waszego
rozstania. Nie dzwoniłeś, nie pisałeś.. Myślałam, że to już definitywnie
skończone. Przynajmniej tak zapewniał mnie Bill.
-Bill?
-Tylko on wtedy utrzymywał ze mną jakikolwiek kontakt. Opowiadał, że się rozstaliście, że Emily wyjechała i cię zostawiła, ale że ty nic sobie z tego nie robisz. Po prostu wam nie wyszło.
-Tylko on wtedy utrzymywał ze mną jakikolwiek kontakt. Opowiadał, że się rozstaliście, że Emily wyjechała i cię zostawiła, ale że ty nic sobie z tego nie robisz. Po prostu wam nie wyszło.
-Kłamał.
-Dostrzegłam
to po Twoim liście synku.
-Nie
masz do nich żadnego namiaru? Przecież bardzo się zaprzyjaźniłaś z jej mamą.
-Od
roku z nią nie rozmawiałam. Przeprowadzali się kilka razy, chyba z powodu pracy
ojca Emily. Przysięgam, że nie utrzymuję z nimi jakichkolwiek kontaktów.
-Nie
radzę sobie, wiesz?
-Widzę.-
westchnęła, przytulając go mocniej-Ale wszystko będzie dobrze.
-Chciałbym
tylko z nią porozmawiać, wyjaśnić… przeprosić.
‘Przeprosić za to, że tak
bardzo ją kochałem i nie umiałem tego okazać.
*
Cichutko
przemieściła się ze swojego pokoju do salonu. Śmiesznie liczyła kroki i
wymacywała wszystkie przeszkody na swojej drodze, dochodząc do celu.
-Tato
jeszcze nie wrócił?
-Nie,
ma dzisiaj nadgodziny.
-Mhy.-
mruknęła opierając się o framugę drzwi.
-A
Lauren gdzie jest?
-Wyszła
do kina z jakimś chłopakiem.
-Kiedy
wyjeżdża?
-Pojutrze.
-Szybko,
nie chciała zostać na dłużej?
-Ma
teraz egzaminy, poza tym mnie samą już męczy jej nie ulatniający się optymizm.
-Słyszałam,
że się kłóciłyście dzisiaj.
-Zwykła
wymiana zdań.
-Lauren
ma to do siebie, że jest chodzącą optymistką, nie możesz się na nią o to
gniewać.
-Nie
gniewam się, ale czasami nie potrafi ugryźć się w język.- zaśmiała się.
-Rozumiem.
-Mamo?
-Tak?
-Czy
mogłabyś dać mi adres do Simone?- wychrypiała po chwili ciszy, głośno
przełykając ślinę. Zagryzła usta, czując jak jej serce przyspiesza.
-A
mogę zapytać w jakim celu ma ci on posłużyć?
-Chcę
tylko zapytać o kilka rzeczy.. spotkać się i przeprosić. Moja ostatnie
zachowanie było nie na miejscu, po prostu.
-No
dobrze, nie ma sprawy. Jutro możemy do niej podjechać.
-Nie,
ja chcę sama.. To znaczy z Lauren. Ona mnie zawiezie.
-Emily?
-Tak
mamo?
-A
nic, ślicznie dzisiaj wyglądasz.- wstała i ją mocno ucałowała.
-To
Lauren, ona..
-Jesteś
piękna córeczko…