niedziela, 6 marca 2016

8. Czy zauważyłeś jasność niewidzialnego światła?




    Potylicę opierała o zimne, jasnoróżowe kafelki, którymi były wyłożone ściany łazienki. Głowa bezwładnie spoczywała na jej kolanach, a powieki same się zamykały. Drżała. Nie myślała o niczym innym, jak o wczorajszym wieczorze z Lauren. Dała się jej namówić na wspólny wypad do klubu. Ona, niewidoma Emily piła kolejne piwa siedząc na miękkiej kanapie i słuchając głośnej muzyki, kiedy to jej koleżanka wyrywała kolejnych chłopaków. Piła ze smutku, z żalu i z tego, że Lauren prosiła ją o to, aby się rozluźniła. Piła, bo nie miała tam nic innego do roboty. Piła, bo ten jeden wieczór chciała nie myśleć o swojej ślepocie i Jego osobie.


-Powiedz coś.. odezwij się.-załkała, przysuwając swoje rozgrzane ciało do jego zimnego torsu-Tom..
-Bardzo mnie nienawidzisz?
-Kocham Cię.
-Emily… moja słodka Emily..- pogładził jej czerwony policzek zimnym opuszkiem.
-Proszę, bądź ze mną.- szeptała-Tak mocno cię kocham.- ucałowała wewnętrzną stronę jego dłoni i jeszcze mocniej docisnęła policzek do jego ciała. On uśmiechnął się niewidzialnie, a z oczu popłynęły mu łzy.
-Em ja…
-Ciii..- przerwała mu-Nie potrzeba więcej słów. Im mniej wiem, tym lepiej.- zmrużyła oczka podnosząc głowę.
-Ale ja muszę.. Ty musisz wiedzieć… Em, jak nie potrafię tak… kłamać.- nieczule odrzucił jej ciało na łóżko i wstał. Dźwięk jego telefonu przerwał ciszę, która zapanowała w pomieszczeniu.-To Bill, muszę odebrać..- mruknął i ocierając mokre policzki wyszedł na zewnątrz.


‘Kocham Cię kochać.


*


‘Zimnym draniem byłem, wiem. Jestem świadom każdej mojej życiowej pomyłki. Każdej krzywej miny przed obiektywem aparatu i każdej dziwki w swoim łóżku. Każdej scałowanej kropelki potu z piersi obcej dziewczyny i każdego sexu bez zabezpieczenia. Zawsze mało myślałem, a jak już nawet próbowałem, to mało było z tego pożytku.’ – pomyślał, przymykając zmęczone i lekko podpuchnięte powieki. Woń alkoholowa roznosiła się wokół niego, mieszając się z nieprzyjemnym zapachem spoconych ciał tańczących na parkiecie. Wszystko wokół niego wirowało, aczkolwiek on twardo sączył kolorowego drinka.


Wspięła się na palce i delikatnie musnęła jego zimne, zmoczone w alkoholu usta.
Jego czekoladowe tęczówki świeciły jak nigdy przedtem.
-Moja przyszła żono.- mruknął soczyście.
-Mężu.. czy mąż może powiedzieć, jak bardzo kocha swoją żonę?- zaśmiała się, a on zmieszał się jak nigdy wcześniej. Zmrużył oczy i zaczął oddychać głębiej.
-Chyba nie potrafię…


    Dotykał ją przegryzając płatek jej prawego ucha. Wiła się w jego ramionach, dociskając czas od czasu swoje piersi do jego torsu. Przejechał palcem po jej szyi zatrzymując się na ramiączkach jej bordowej bluzki. Oderwał usta i mętnym wzrokiem popatrzył na jej twarz. Nie była za ładna. Niska, o strasznie białej karnacji. Kilka pieprzyków na nosie i rozmazana maskara wcale nie dodawały jej uroku, a wręcz przeciwnie. Ale nie liczyło się to teraz. Ważne było, że leciała na niego. Tak jak on, wypiła kilka drinków i chciała uprawiać z nim sex w tej obskurnej ubikacji na przedmieściach sławnego Berlina.


Delikatnie, a potem szybko i boleśnie. Mocniej i mocniej, jakby każdą kolejną sekundę jego życia miał zabrać diabeł. Każdą, co do jednej.


    Chciał uspokoić puls, ale nie mógł. Odepchnął dziewczynę tak mocno, że odbiła się z niedosłyszalnym krzykiem o zimne, brudne kafelki. Jego ciało parzyło, a policzki przybrały purpurowej barwy. Wydawało mu się, że głowa zaraz mu wybuchnie, a ręce złamią się w łokciach. Serce go piekło, a dusza jakby ulatywała. Każdym kolejnym, mocniejszym oddechem próbował ją łapać, ale wszytko teraz było poza jego zasięgiem. Skrzywił się, patrząc spod przymkniętych powiek na wpół rozebraną dziewczynę.  Domknął mocniej powieki, aby dłużej nie patrzeć.
-Wyjdź.- wyszeptał.
-Co proszę?- zapytała z drwiącym uśmiechem-Zabawka się znudziła?
-Wyjdź!- powiedział głośniej.
-Nie myśl, że teraz właśnie będę cię błagać o telefon, albo kolejne spotkanie.- wychrypiała.
-Pieprz się dziwko!- wrzasnął łapiąc ją za ramiona i wyrzucając za drzwi.
-Trafił swój na swojego..- zaśmiała się jeszcze i zniknęła.


*


-Miałyśmy dzisiaj chyba jechać do Simone, nie?
-Nie czuję się zbyt dobrze.- wymruczała- Głowa mi pęka.
-Nie dziwię się wcale.- zaśmiała się cichutko-Ale może jednak przejedziemy się? Ja jutro już jadę i z kim potem pojedziesz?
-Sama.
-Jasne.. no już, rusz tyłek i ogarnij się trochę.
-Lauren, daj spokój. Jest mi niedobrze. Mój żołądek wykonuje jakieś wariacje, a poza tym wstrętnie dziś na dworze.
-Bla, bla, bla.. czekam na dole.- rzuciła optymistycznie i całując ją w policzek, wybiegła z pokoju.


*


    Zimne kropelki spływały po jego nagim ciele, a on tarł je nasączoną płynem, gąbką aby zetrzeć wszelkie wspomnienie z poprzedniej nocy. Był słaby, czuł to. Poprzez to podatny był na wszystkie bodźce, co irytowało go niezmiernie. Po chwili zakręcił kurek i owinął biały ręcznik wokół bioder. Wdychał zapach lawendy, którego używała jego matka, a który ciągle rozprzestrzeniał się po całej łazience. Z kuchni dobiegały ciche śmiechy i szepty. Gordon wczoraj wrócił z delegacji, a dzisiaj szykowali wspólną kolację. Toma miało nie być, zrozumiał że jak to zakochani, chcą pobyć trochę sami po tak długiej przerwie. Zapach pieczonej kaczki ze śliwkami i innych pyszności kusił chyba Gordona, bo ten zamiast przygotowywać stół, siedział ze swoją miłością w kuchni i ciągle zasypywał ją miłymi komplementami. Starszy bliźniak cieszył się na taki widok, już od dawna jego matka nie była aż tak szczęśliwa.

-Tom?
-Tak mamo?
-Idziesz do Andreasa?
-Tak, mam taki zamiar. Tylko się ubiorę i zjem jakąś kanapkę.
-Dobrze się czujesz? – zapytała, troskliwie przykładając dłoń do jego ramienia.
-Powiedzmy, że odchorowuje imprezę. – uśmiechnął się nikle i wszedł do swojego pokoju. Nałożył pierwszą lepszą koszulkę i czarne, szerokie spodnie. Dobrał kilka dodatków pod kolor, zebrał wszystkie potrzebne rzeczy do kieszeni i zszedł na dół.
-Tom, co tam u Billa? Dzwonił? – zapytał Gordon, zapalając świeczki na pięknie nakrytym stole. – Macie jakiś kontakt?
-Dzwonił, ale do mamy. My… my nie rozmawiamy, jak na razie.- mruknął wzruszając ramionami-Zjem tylko coś i już wychodzę.- uprzedził pytanie ojczyma i udał się do kuchni.


*


Ludzie z reguły nie lubią, kiedy stawiani są przed faktem dokonanym. Każdy zawsze chciałby mieć swoje zdanie i pilnie jego strzec. Czasami się to udaje, czasami nie. Jednak nikt w całym swoim życiu nie jest pewny następnego dnia. Wierząc w Boga, skazujemy się na jego wolę i jego pomysły na nasze życie. Koloruje nam świat, uszczęśliwia miłością, aczkolwiek niekiedy jego decyzje bolą, bardzo bolą…

-Proszę, bądź tam ze mną do końca. Nie chcę popełnić żadnej gafy, nie chcę się przewrócić ani też rozbić jakąś zastawę. Bądź tam ze mną.
-Ej, wyluzuj kochana. Wejdziemy, przeprosisz i wyjdziemy.
-Tak sądzisz?
-Sama mówiłaś, że nie chce mieć nic wspólnego z tymi ludźmi.
-To nie tak, ja bardzo lubię Simone, ale…
-To matka Toma, rozumiem.- westchnęła-No to dzwonimy.- nacisnęła na brązowy przycisk, który robił za dzwonek do drzwi i usłyszały jak za drzwiami rozlega się przyjemna melodia.
-Otworzę!- dało się słyszeć po przeciwnej stronie.


Jedno słowo, a jej świat znów prysł jak mydlana bańka.
I co, teraz wierzysz w przeznaczenie?