Potylicę
opierała o zimne, jasnoróżowe kafelki, którymi były wyłożone ściany łazienki.
Głowa bezwładnie spoczywała na jej kolanach, a powieki same się zamykały.
Drżała. Nie myślała o niczym innym, jak o wczorajszym wieczorze z Lauren. Dała
się jej namówić na wspólny wypad do klubu. Ona, niewidoma Emily piła kolejne
piwa siedząc na miękkiej kanapie i słuchając głośnej muzyki, kiedy to jej
koleżanka wyrywała kolejnych chłopaków. Piła ze smutku, z żalu i z tego, że
Lauren prosiła ją o to, aby się rozluźniła. Piła, bo nie miała tam nic innego
do roboty. Piła, bo ten jeden wieczór chciała nie myśleć o swojej ślepocie i
Jego osobie.
-Powiedz coś.. odezwij
się.-załkała, przysuwając swoje rozgrzane ciało do jego zimnego torsu-Tom..
-Bardzo mnie nienawidzisz?
-Kocham Cię.
-Emily… moja słodka
Emily..- pogładził jej czerwony policzek zimnym opuszkiem.
-Proszę, bądź ze mną.-
szeptała-Tak mocno cię kocham.- ucałowała wewnętrzną stronę jego dłoni i
jeszcze mocniej docisnęła policzek do jego ciała. On uśmiechnął się
niewidzialnie, a z oczu popłynęły mu łzy.
-Em ja…
-Ciii..- przerwała mu-Nie
potrzeba więcej słów. Im mniej wiem, tym lepiej.- zmrużyła oczka podnosząc
głowę.
-Ale ja muszę.. Ty musisz
wiedzieć… Em, jak nie potrafię tak… kłamać.- nieczule odrzucił jej ciało na
łóżko i wstał. Dźwięk jego telefonu przerwał ciszę, która zapanowała w
pomieszczeniu.-To Bill, muszę odebrać..- mruknął i ocierając mokre policzki
wyszedł na zewnątrz.
‘Kocham
Cię kochać.
*
‘Zimnym draniem byłem, wiem. Jestem świadom każdej mojej życiowej
pomyłki. Każdej krzywej miny przed obiektywem aparatu i każdej dziwki w swoim
łóżku. Każdej scałowanej kropelki potu z piersi obcej dziewczyny i każdego sexu
bez zabezpieczenia. Zawsze mało myślałem, a jak już nawet próbowałem, to mało
było z tego pożytku.’ – pomyślał,
przymykając zmęczone i lekko podpuchnięte powieki. Woń alkoholowa roznosiła się
wokół niego, mieszając się z nieprzyjemnym zapachem spoconych ciał tańczących
na parkiecie. Wszystko wokół niego wirowało, aczkolwiek on twardo sączył
kolorowego drinka.
Wspięła się na palce i
delikatnie musnęła jego zimne, zmoczone w alkoholu usta.
Jego czekoladowe tęczówki
świeciły jak nigdy przedtem.
-Moja przyszła żono.-
mruknął soczyście.
-Mężu.. czy mąż może
powiedzieć, jak bardzo kocha swoją żonę?- zaśmiała się, a on zmieszał się jak
nigdy wcześniej. Zmrużył oczy i zaczął oddychać głębiej.
-Chyba nie potrafię…
Dotykał
ją przegryzając płatek jej prawego ucha. Wiła się w jego ramionach, dociskając
czas od czasu swoje piersi do jego torsu. Przejechał palcem po jej szyi
zatrzymując się na ramiączkach jej bordowej bluzki. Oderwał usta i mętnym
wzrokiem popatrzył na jej twarz. Nie była za ładna. Niska, o strasznie białej
karnacji. Kilka pieprzyków na nosie i rozmazana maskara wcale nie dodawały jej
uroku, a wręcz przeciwnie. Ale nie liczyło się to teraz. Ważne było, że leciała
na niego. Tak jak on, wypiła kilka drinków i chciała uprawiać z nim sex w tej
obskurnej ubikacji na przedmieściach sławnego Berlina.
Delikatnie, a potem szybko
i boleśnie. Mocniej i mocniej, jakby każdą kolejną sekundę jego życia miał zabrać
diabeł. Każdą, co do jednej.
Chciał
uspokoić puls, ale nie mógł. Odepchnął dziewczynę tak mocno, że odbiła się z
niedosłyszalnym krzykiem o zimne, brudne kafelki. Jego ciało parzyło, a
policzki przybrały purpurowej barwy. Wydawało mu się, że głowa zaraz mu
wybuchnie, a ręce złamią się w łokciach. Serce go piekło, a dusza jakby
ulatywała. Każdym kolejnym, mocniejszym oddechem próbował ją łapać, ale wszytko
teraz było poza jego zasięgiem. Skrzywił się, patrząc spod przymkniętych powiek
na wpół rozebraną dziewczynę. Domknął
mocniej powieki, aby dłużej nie patrzeć.
-Wyjdź.-
wyszeptał.
-Co
proszę?- zapytała z drwiącym uśmiechem-Zabawka się znudziła?
-Wyjdź!-
powiedział głośniej.
-Nie
myśl, że teraz właśnie będę cię błagać o telefon, albo kolejne spotkanie.-
wychrypiała.
-Pieprz
się dziwko!- wrzasnął łapiąc ją za ramiona i wyrzucając za drzwi.
-Trafił
swój na swojego..- zaśmiała się jeszcze i zniknęła.
*
-Miałyśmy
dzisiaj chyba jechać do Simone, nie?
-Nie
czuję się zbyt dobrze.- wymruczała- Głowa mi pęka.
-Nie
dziwię się wcale.- zaśmiała się cichutko-Ale może jednak przejedziemy się? Ja
jutro już jadę i z kim potem pojedziesz?
-Sama.
-Jasne..
no już, rusz tyłek i ogarnij się trochę.
-Lauren,
daj spokój. Jest mi niedobrze. Mój żołądek wykonuje jakieś wariacje, a poza tym
wstrętnie dziś na dworze.
-Bla,
bla, bla.. czekam na dole.- rzuciła optymistycznie i całując ją w policzek,
wybiegła z pokoju.
*
Zimne
kropelki spływały po jego nagim ciele, a on tarł je nasączoną płynem, gąbką aby
zetrzeć wszelkie wspomnienie z poprzedniej nocy. Był słaby, czuł to. Poprzez to
podatny był na wszystkie bodźce, co irytowało go niezmiernie. Po chwili
zakręcił kurek i owinął biały ręcznik wokół bioder. Wdychał zapach lawendy,
którego używała jego matka, a który ciągle rozprzestrzeniał się po całej
łazience. Z kuchni dobiegały ciche śmiechy i szepty. Gordon wczoraj wrócił z
delegacji, a dzisiaj szykowali wspólną kolację. Toma miało nie być, zrozumiał
że jak to zakochani, chcą pobyć trochę sami po tak długiej przerwie. Zapach
pieczonej kaczki ze śliwkami i innych pyszności kusił chyba Gordona, bo ten
zamiast przygotowywać stół, siedział ze swoją miłością w kuchni i ciągle
zasypywał ją miłymi komplementami. Starszy bliźniak cieszył się na taki widok,
już od dawna jego matka nie była aż tak szczęśliwa.
-Tom?
-Tak
mamo?
-Idziesz
do Andreasa?
-Tak,
mam taki zamiar. Tylko się ubiorę i zjem jakąś kanapkę.
-Dobrze
się czujesz? – zapytała, troskliwie przykładając dłoń do jego ramienia.
-Powiedzmy,
że odchorowuje imprezę. – uśmiechnął się nikle i wszedł do swojego pokoju.
Nałożył pierwszą lepszą koszulkę i czarne, szerokie spodnie. Dobrał kilka
dodatków pod kolor, zebrał wszystkie potrzebne rzeczy do kieszeni i zszedł na
dół.
-Tom,
co tam u Billa? Dzwonił? – zapytał Gordon, zapalając świeczki na pięknie
nakrytym stole. – Macie jakiś kontakt?
-Dzwonił,
ale do mamy. My… my nie rozmawiamy, jak na razie.- mruknął wzruszając
ramionami-Zjem tylko coś i już wychodzę.- uprzedził pytanie ojczyma i udał się
do kuchni.
*
Ludzie z reguły nie lubią, kiedy stawiani
są przed faktem dokonanym. Każdy zawsze chciałby mieć swoje zdanie i pilnie
jego strzec. Czasami się to udaje, czasami nie. Jednak nikt w całym swoim życiu
nie jest pewny następnego dnia. Wierząc w Boga, skazujemy się na jego wolę i jego
pomysły na nasze życie. Koloruje nam świat, uszczęśliwia miłością, aczkolwiek
niekiedy jego decyzje bolą, bardzo bolą…
-Proszę,
bądź tam ze mną do końca. Nie chcę popełnić żadnej gafy, nie chcę się
przewrócić ani też rozbić jakąś zastawę. Bądź tam ze mną.
-Ej,
wyluzuj kochana. Wejdziemy, przeprosisz i wyjdziemy.
-Tak
sądzisz?
-Sama
mówiłaś, że nie chce mieć nic wspólnego z tymi ludźmi.
-To
nie tak, ja bardzo lubię Simone, ale…
-To
matka Toma, rozumiem.- westchnęła-No to dzwonimy.- nacisnęła na brązowy
przycisk, który robił za dzwonek do drzwi i usłyszały jak za drzwiami rozlega
się przyjemna melodia.
-Otworzę!-
dało się słyszeć po przeciwnej stronie.
Jedno słowo, a jej świat
znów prysł jak mydlana bańka.
I
co, teraz wierzysz w przeznaczenie?