Nie
oddychała. A może oddychała, ale tak cicho, że nie było słychać. Jej klatka
piersiowa unosiła się niewidocznie i opadała z hukiem, jakby szklany wazon
rozbijał się w drobny mak o łazienkowe kafelki.
A więc oddychała.
Na
dworze bardzo się ściemniło. Ciemnoniebieskie zasłony były zasunięte do wpół, a
przez szpary wpadała drobna poświata ulicznego światła. Spała w półmroku.
Nakryta przesiąkniętym jego zapachem ciała kocem, oddychała. Raz po raz
rzucając się we śnie, majacząc i roniąc łzy, głaskał jej porcelanowy policzek i
ściskał wychudzoną dłoń. Nie wierzył, że oto ona jest tutaj. Świadomość tego,
paraliżowała każdą komórkę jego ciała, powodując zanik zmysłów i nieukrywaną
wrażliwość.
Płakał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
nie oszczędzajmy słów. słowa leczą.